Wspomnienia absolwentów – część I

Tekst jest kompilacją wspomnień B.J.K. i P.M.T., dawnych uczniów i dozgonnych absolwentów SP nr 8 w Pabianicach.

W latach pięćdziesiątych szkoła liczyła ok. 14 oddziałów – każdy rocznik po 2 klasy, w każdej po ok. 35-40 uczniów. Kierownikiem szkoły (tytuł dyrektora stosowano w szkołach średnich) był p. Bronisław Trojnarski.

 W gabinecie na I piętrze miał duże akwarium z rybkami. Podczas wakacji wyznaczał dyżury dla uczniów szóstych klas z zadaniem, by okresowo dokarmiali rybki żywymi robaczkami. Jedna z dyżurujących par była nadgorliwa, codzienne, zbyt częste dokarmianie przyniosło wręcz odmienny skutek od zamierzonego, robaczki zgniły, woda zbrązowiała i rybki użyźniły szkolny ogródek (znajdował się pomiędzy budynkiem szkoły a salą gimnastyczną – dziś jest tam łącznik).

Od pierwszej do czwartej klasy (I-IV a) naszą wychowawczynią była p. Anna Wilczyńska. Natomiast od piątej klasy do ukończenia szkoły wychowawcą (V- VII a) był p. Marian Białęcki.

Wychowawczynią równoległej klasy I b była pani Helena  Funkiewicz. W klasie II b i III b wychowawstwo objęła p. Maria Kowalska, natomiast w klasie IV b – p. Teresa Zagórowska – uczestniczka słynnego biegu we Francji, organizowanego przez gazetę L’Humanite. Geografii w VI klasie uczyła p. Janina (?) Koziara – Pruska.

Jadwiga Wyszyńska uczyła biologii. „Złapała” na gorącym uczynku jednego z kolegów, który w trakcie lekcji przeglądał broszurkę: „Co każdy chłopiec powinien wiedzieć”. Były potem kłopoty z udziałem jego rodziców, wezwanych w tej sprawie do szkoły.

Pan Misiak – chodził w golfach i uczył matematyki. M.Białęcki był rusycystą.  Pticzka lietajet, pticzka igrajet, pticzka pajut… Poza tym był znany z pakowania pięści w usta, nagle a niespodziewanie. To była konieczność wynikająca z gwałtownej reakcji, np. na durnego ucznia i braku wówczas na rynku mocnego kleju do protez Corregatabs lub Protefiks. Był raczej cholerykiem. A stałym dowcipem jego uczniów było zapytanie: „Jak po rosyjsku nazywają się zapałki?” Reakcję zawsze można było przewidzieć.

Historii i geografii uczyła p. Irena Adamkiewicz (jeszcze teraz recytuję prawe dopływy Wisły, z lewymi jest już gorzej…).

Do dziś wspominam z łezką w oku jej dywagacje na temat ograniczonych umysłowo Hotentotów, którzy nie są w stanie liczyć powyżej dziesięciu.

Pomieszczenie usytuowane w szczycie budynku głównego na pierwszym piętrze służyło jako magazynek i wypożyczalnia pomocy naukowych na lekcje historii i geografii. Dwóch wybranych przez p. Adamkiewicz dyżurnych uczniów, w przerwach międzylekcyjnych, wydawało potrzebne przedmioty. Ta praca społeczna kończyła się na ogół gwałtownie w momencie, kiedy opiekunka (p. Adamkiewicz) chwytała dyżurnych na gorącym uczynku rzucania w siebie dość dużym globusem.

Wszystkich ich wspominamy bardzo dobrze, a na pewno wesoło. Był to zespół, jak się dzisiaj wydaje, nie najmłodszych wiekowo pedagogów, ale zapamiętanych jako same ciekawe osobowości i indywidualności.

Dodam jeszcze nazwisko wychowawczyni w klasie V – VII b. To przesławna Aleksandra Czarnotowa. Trzymała „żelazną ręką” trudną w kontaktach VII b. Potrafiła wbić do opornych głów gramatykę j. polskiego. Matematyki, fizyki i chemii, w odpowiednich klasach V – VII, uczyła p. Leokadia Gałdecka. Przedmiotu, którego nazwy nie pamiętam, nauka o Konstytucji, czy coś podobnego, uczył Kierownik – p. Bronisław Trojnarski.

 

Wspomnienia absolwentów – część II

Tekst jest kompilacją wspomnień B.J.K. i P.M.T., dawnych uczniów i dozgonnych absolwentów SP nr 8 w Pabianicach.

W latach 1952-1959 „ósemka” była siedmioklasową szkołą podstawową. Około 1953 roku do potrzeb szkoły adaptowano budynek, którego okna wychodziły na ul. Kościelną. Od tego czasu w tym budynku odbywały się lekcje klas 1-4, natomiast klasy starsze 5-7 korzystały z budynku głównego. W nowym budynku znajdował się również pokój szkolnej higienistki oraz gabinet dentystyczny, omijany szerokim łukiem przez młodzież.

Podczas przerw młodsze dzieci korzystały z boiska wewnętrznego, natomiast starsze z boiska przy ul. P. Skargi. Dyżurujący nauczyciele starali się tę separację młodzieży utrzymać – naturalnie z różnym skutkiem. Dla dzieci, szczególnie starszych chłopców, ważnym obiektem były tzw. „mury” (od ok.1957r. do dzisiaj sala gimnastyczna – od wejścia w prawo i sala widowiskowa – od wejścia w lewo). Ówcześnie w żargonie uczniowskim „murami” nazywano zniszczony parterowy budynek bez dachu i okien, wyłożony płytami chodnikowymi, w którym doskonale grało się w piłkę nożną – piłka nie uciekała na zewnątrz, a kibice siedzieli w otworach okiennych bez futryn. Pod pojęciem piłki należy rozumieć również szmaciankę lub inne, w miarę kuliste, lekkie przedmioty, które można było kopnąć bez zranienia nogi. Boisko główne służyło w letnich miesiącach do zajęć WF, a zimą harcerze organizowali lodowisko dla okolicznej młodzieży (usypywano wał ziemny, przyjeżdżała Straż Pożarna, zalewała wodą i lodowisko gotowe – do pierwszych roztopów). Boisko było piaszczyste, dlatego pod ścianą sąsiedniej posesji zbierały się grupki grających „w noża” na pryzmach piachu. Gra ta była bezskutecznie zwalczana przez dyżurnych nauczycieli. Dziewczynki wykorzystywały boisko w czasie przerw międzylekcyjnych do zabaw typu: „Chodził lis koło drogi”,  „Chodzę ja sobie po kole”, „Mam chusteczkę haftowaną”  itp.   Popularną grą był cymbergaj, świadczyły o tym stoły nauczycielskie z zaznaczonymi scyzorykiem bramkami. Uczniowie organizowali mistrzostwa klasowe, chociaż reguły tej gry nie zostały opublikowane do dzisiaj.

W 1956r. z klas zniknęły portrety wąsatego Józefa Wissarionowicza Stalina. Do tego roku spoglądał on na nas groźnym i uważnym spojrzeniem. Miał wysokie czoło-oznakę, jak twierdzili poniektórzy, wielkiej mądrości. My, szkraby wówczas, wchodziliśmy na ławkę, odmierzaliśmy dłonią na portrecie wielkość jego czoła, a następnie porównywaliśmy ze swoim, licząc na to, że również będziemy w przyszłości tak mądrzy jak on. Przyszłość pokazała, że było z tym różnie, bowiem na ścianie zawisły inne portrety, innych osób, o równie wysokich czołach. Ale im czoła już nie mierzyliśmy. Byliśmy starsi. Byliśmy mądrzejsi.